Witam.
Coś mi się wydaje, że ta dyskusja prowadzi do nikąd. Do tej pory każdy z dyskutantów próbuje udowodnić własne racje wynikające z lokalnych przyzwyczajeń i raczej słusznie (moim zdaniem) krytykuje stanowisko GUGiK w odniesieniu do ich interpretacji dotyczącej protokołów z przyjęcia granic. Osoby, które choć trochę myślą nad pojęciem "przyjęcie granic" są całkowicie pogubione (łącznie z GUGiK) a dobitnym tego przykładem jest stanowisko Pani Durzyńskiej, która w jednej ze swych publikacji po dość obszernej analizie tego pojęcia podsumowała swój tekst w taki sposób, że "konia z rzędem temu, kto wie o co chodzi z tym przyjęciem granic".
Moim zdaniem zgadzam się z Geo_Adamem, że ten temat powinien mieć tu własny wątek i my jako PTG (no i osoby, które mają coś do powiedzenia w tym temacie) powinniśmy wypracować własne zdanie w tym zakresie i je propagować.
Ja nie mam zamiaru dyskutować o tym, czy określenie "przyjecie granic" ma sens. Jest to ujęte w obowiązującym prawie i wszyscy wiemy, że należy z tych czynności sporządzić protokół i przedłożyć go "wójtowi" jako załącznik do wydania decyzji o podziale. Jeśli ktokolwiek uznaje, że prawo w tym zakresie jest głupie, to lepiej niech się wcale nie odzywa. Bo sama krytyka kompletnie nic nie wniesie do dyskusji dotyczącej tego, co dziś niestety obowiązuje.
Zastanówmy się zatem, co ustawodawca miał na myśli stwierdzając, że z czynności przyjęcia granic należy sporządzić protokół i przedłożyć go "wójtowi". Jeśli tego nie rozstrzygniemy, cała dyskusja raczej nie ma sensu. Kolega jm dość wyraźnie daje do zrozumienia, że jego zdaniem jakiekolwiek czynności związane z podziałami nie mają żadnego związku ze standardami. Skomentuję to tylko w taki sposób, że tradycje, czy też przyzwyczajenia wypływające z lokalnych zasad funkcjonujących od wielu lat, są bardzo różne w odniesieniu do różnych regionów. Znam wielu geodetów z różnych części kraju, którzy pracują na terenie byłego katastru pruskiego. I wiem, że wszyscy (ci doświadczeni) nie potrzebują żadnych przepisów, żeby dokonać podziału. Bo każdy z nich wie, że przy podziale nie wolno zmieniać granic działki dzielonej (mam na myśli granice na gruncie a nie na mapie) i każdy wie, że dzieląc cokolwiek musi wiedzieć co dzieli, czyli określić w wiarygodny sposób granice zewnętrzne dzielonej działki (na gruncie). I raczej oczywiste jest u nas (na terenie byłego katastru pruskiego), że jakakolwiek współrzędna punktu granicznego nie ma kompletnie znaczenia, w jakim jest pomierzonym układzie. A to z tego powodu, że na tym terenie zawsze pierwszeństwo miała powierzchnia działki (bo temu służy ewidencja gruntów) a nie współrzędna. Nie muszę tu chyba nikomu udowadniać, że jakikolwiek pomiar w układzie całkowicie lokalnym da często lepszą dokładność w obliczeniu powierzchni działki, niż pomiar na "skopane" osnowy, które w wielu miejscach nadal obowiązują.
Napisałem to wszystko głównie z tego powodu, że my wykonawcy powinniśmy się w końcu określić, co jest dla nas najważniejsze. Powierzchnia działek, które mierzymy (od zawsze to jest istotą ewidencji), czy też współrzędne punktów granicznych i usilne (od jakiegoś czasu) zachowanie "topologii map" (nie rozumiem tego określenia) , które to pojęcie jest wymyślone przez informatyków, a nie przez geodetów.
pozdrawiam
Jarek