W dniu dzisiejszym Onet.pl donosi:
https://krakow.onet.pl/krakow-chca-zasiedziec-200-dzialek-miasta-urzad-kontratakuje/v1dpj36"Około 200 działek i nieruchomości należących do Krakowa próbują przejąć przez zasiedzenie inwestorzy i osoby prywatne. Tylko w ciągu ostatnich 10 lat podjęto w stolicy małopolski ponad trzy tysiące prób przejęcia gruntów w ten sposób. Około 300 z nich zakończyło się sukcesem. Czasem wystarczyło posadzić rabarbar, postawić wóz cyrkowy czy po prostu ogrodzić teren. Krakowscy urzędnicy nie pozostają jednak dłużni i sami próbują przez zasiedzenie przejąć 30 nieruchomości. To jednak nie wszystko. W kolejnych 60 przypadkach urząd rozważa możliwość złożenia wniosku do sądu o zasiedzenie." A cóż jest niestosownego w tym, że ktoś "CHCE"/"WNIOSKUJE"/"PRÓBUJE"/"USIŁUJE"/"MA ZAMIAR"/ itp.
Z geodezyjnego punktu widzenia nie ma wręcz jakichkolwiek przeszkód, aby mapy do zasiedzenia sporządzić nawet dla całego Krakowa... Zupełnie odrębną sprawą jest przecież to, czy ów zainteresowany zasiedzeniem jest w stanie udowodnić przed sądem powszechnym, czy faktycznie zaszły okoliczności uzasadniające nabycie przez niego własności danej nieruchomości w tym trybie. Wg mnie problem nie leży we wnioskowaniu, ale - o ile już - w być może wadliwym sposobie rozpatrywania sprawy przez sądy.
Ale geodeci przynajmniej mają zajęcie...
PS. Wydaje się, że skoro miasto utraciło własność ok. 300 nieruchomości, to świadczy o tym, że nie traktowało tych nieruchomości jako własne i faktycznie nie sprawowało władztwa od przynajmniej 25 albo 30 lat, a więc pozwalając, aby osoby trzecie stały się samoistnymi posiadaczami tych gruntów. A wystarczyło przecież przynajmniej, aby miasto raz w roku wykosiło na tych nieruchomościach trawę... Wówczas nie doszłoby do zasiedzenia przez "złych"...