Przypomniała mi się taka historia w listonoszem w roli głównej.
Jakiś czas temu wykonywałam ustalenie granic działek ewidencyjnych. Wysłałam zawiadomienia, stawili się wszyscy łącznie z właścicielem działki dla której ustalenie robiłam.
Granice ustalone, protokół podpisany, operat techniczny po kilku dniach przekazany do zasobu.
Ponieważ nie dołączyłam do operatu „wniosku strony” (bo co do zasady tego nie robię) więc starosta wszczął postępowanie administracyjne w sprawie.
Powysyłał do zainteresowanych stron zawiadomienie o wszczęciu postępowania administracyjnego i okazało się, że główny zainteresowany, czyli właściciel działki nie odebrał zawiadomienia, bo listonosz napisał „ adresat nie żyje”.
W związku z tym zostałam wezwana przed oblicze geodety powiatowego, który stwierdził, że będę miała postępowanie prokuratorskie za sfałszowanie podpisu, bo on ma dowód na to, że osoba, która podpisała protokół nie żyje, więc jak ktoś kto nie żyje podpisała protokół.
A ów dowód – to adnotacja listonosza, który ot tak sobie wystawił akt zgonu.
Oczywiście słowo listonosza okazało się bardziej wiarygodne niż słowo moje, bo przecież wszem i wobec wiadomo jacy z nas geodetów oszuści i krętacze.
Geodeta powiatowy nakazał mi udowodnić fakt, że w danym dniu osoba ta żyła i podpisała mi protokół, czyli normalka – to my mamy udowadniać swoją niewinność, bo wiadomo..
Poszłam do urzędu – ewidencji ludności, ze zgłoszeniem pracy geodezyjnej, wyjaśniłam o co chodzi i poprosiłam o wydanie informacji o życiu lub śmierci danej osoby, która jak się finalnie okazało zmarła kilka dni po podpisaniu protokołu.
Pani w urzędzie bardzo grzecznie mi powiedziała , że absolutnie nie udzieli mi takiej informacji, a zgłoszenie pracy geodezyjnej to mogę sobie powiesić na ścianie. Ona „w rozdzielniku” nie ma czegoś takiego jak zgłoszenie, a w ogóle to kto ja jestem, bo na zgłoszeniu jest firma, a nie osoba fizyczna, a firmom, to ona w ogóle żadnych informacji nie udziela..
Aby sprawę zakończyć, pojechałam do córki świętej pamięci mojego zleceniodawcy i poprosiłam, abym mogła skserować akt zgonu. Na szczęście zgodziła się i ksero tego aktu zaniosłam do starostwa.
Ta trochę przydługa historia oraz sprawa poruszona na naszym forum świadczy przede wszystkim o tym, jak my geodeci z państwowymi uprawnieniami jesteśmy traktowani.
Słowo listonosza (z całym szacunkiem do tego zawodu) ma większą wagę niż nasze.
Z jednej strony – mamy zawiadomić skutecznie strony, z drugiej zaś nie mamy dostępu do ewidencji ludności czy też do akt księgi wieczystej.
A już na zakończenie , tak trochę złośliwie, to może starosta na podstawie aktu zgonu wystawionego przez listonosza, powinien wprowadzić odpowiednie zmiany do EGiB, skoro już tak bardzo wierzy listonoszowi?