Na wstępie zastrzegę się, że mam rozbieżne opinie co do istoty instytucji rozgraniczenia niż oficjalnie lansowane przez organa SGiK poglądy, a co za tym idzie poglądy części "geodetów", co by nie rozumiał pod tym pojęciem.
Otóż uważam, że rozgraniczenie nie jest procedurą przeznaczoną, co do zasady, do ustalania przebiegu granicy a procedurą prawną do rozstrzygania sporów granicznych. Wynika to z tego, że rozgraniczenie, chociaż toczy się w dwu etapach to jest procedurą jednolitą. Obszernie mówi o tym postanowienie I OPS 5/06 NSA (
http://orzeczenia.nsa.gov.pl/doc/BC3574649C ). W związku z tym, do postępowania tego stosuje sie łącznie przepisy zarówno prawa geodezyjnego, jak i kodeksu cywilnego, a art. 153 kodeksu cywilnego stanowi jednoznacznie, że rozgranicznenie wykonuje się gdy granice staną się sporne. Żeby zaistniał spór, w rozumieniu cywilno-prawnym muszą być dwie strony, uprawnione do sformułowania dwu rozbieżnych stanowisk, a rozbieżność tych stanowisk jest właśnie tym sporem. Skoro nie można ustalić jednej ze stron postępowania, mało tego, jak rozumiem nie ma nawet żadnej strony zainteresowanej zajęciem stanowiska mogącego być uznane za rozbieżne ze stanowiskiem właściciela sąsiedniej nieruchomości, to nie ma sporu granicznego w rozumieniu przepisów dotyczących rozgarniczania nieruchomości. Ja, gdybym był urzędnikiem, odmówiłbym wszczęcia postępowania rozgraniczeniowego a stronę która próbuje zainicjować to postępowanie, odesłałbym do organów prowadzących ewidencję gruntów i budynków, i do procedury ustalania przebiegu granicy na potrzeby ewidencji gruntów.
To takie moje subiektywne zdanie.