Zapoznałem się z tematem "PIJANA DROGA" i muszę stwierdzić, że sprawa jest rzeczywiście wyjątkowo bulwersująca.
Jeśli chodzi o stan ewidencji w opisywanej przeze mnie sprawie, to na jej podstawie co prawda nie można dokonać wznowienia znaków granicznych, ale granica działki według tejże ewidencji przebiega przed ogrodzeniem w stronę drogi. Dlatego też na etapie projektowania inwestycji opracowano MDCP, na której naniesiono właśnie te granice ewidencyjne. Sęk jednak w tym, że pas drogowy nigdy nie był rozgraniczony z sąsiadującą nieruchomością w trybie administracyjnym lub sądowym, zatem nie było znaków granicznych, które można byłoby wznowić.
Główny problem nie tkwi zatem w ewidencji, ale w kreatywnej geodezji. Geodeci dokonywali czynności na operat z lat 60., który powstał na potrzeby planowanych wywłaszczeń, których ostatecznie nie było, czego dowodem jest brak decyzji wywłaszczeniowej w archwium. Co więcej, skoro na mapie projektowej były granice ewidencyjne, to wnioski nasuwają się same...
Najpierw osoby odpowiedzialne za inwestycję mówiły, że jest decyzja ZRID wydana na podstawie specustawy, ale działki w niej nie były wymienione. Później pojawił się wątek, że nieruchomość była wywłaszczona w trybie art. 73 ustawy z dnia 13 października 1998 roku – Przepisy wprowadzające ustawy reformujące administrację publiczną, a że termin na wniosek o odszkodowanie minął, to już nic się nie da zrobić. Jednakże przecież część nieruchomości nie była zajęta po drogę, skoro było i nadal jest ogrodzenie. Co więcej, od ostatniego elementu drogi, czyli rowu do ogrodzenia było ok. 3 metrów gruntu. Dlatego też postanowiono potraktować właścicieli "z buta" i dokonać zaocznego rozgraniczenia w oparciu o operat z lat 60., na którym były zaznaczone znaki graniczne, których jednak nigdy nie umieszczono na gruncie. Stąd też to zagranie, że z jednej strony kwestionuje się osnowę tego operatu, a później mimo to na jej podstawie "odnajduje" znaki graniczne.
Większość osób albo sama zdemontowała ogrodzenia po otrzymaniu pisma od Świętokrzyskiego Zarządu Dróg Wojewódzkich, albo wykonawca wyburzał (oczywiście bez żadnej podstawy prawnej), a potem zaocznie ich rozgraniczono i wszystko byłoby cacy, gdyby nie ta sprawa, którą tutaj opisałem. A właściciele proponowali ugodowe rozwiązanie sprawy, które z powodu fatalnego stanu ewidencji powinno się zakończyć ugodą przed geodetą, bo w sprawie chodziło o to, aby nie wyburzać ogrodzenia i aby zostawić te 0,75 cm oparcia dla ogrodzenia. To było wszystko do zrealizowania, ale poszerzono chodnik i pas zieleni o 30 cm więcej niż w projekcie i "brakło" miejsca na rów. Właściciele wnieśli zatem pozew o ochronę posiadania i sąd zabezpieczył roszczenie, czym de facto uratowano ogrodzenie. A ŚZDW był na tyle pewny siebie, że rewanżując się wniósł o wydanie nieruchomości, mimo że nie było żadnej dokumentacji geodezyjnej w Powiatowym Ośrodku Geodezyjnym i Kartograficznym, a nawet nie posiadał księgi wieczystej dla działki będącej pasem drogowym! Brawa dla radcy, bo załączył do pozwu szkic graniczny bez protokołu i inny szkic, który nie posiadał żadnych współrzędnych, a nawet daty, a "ustalał" przebieg granicy. Kiedy więc pierwszy biegły udał się do PODGiK, to po prostu stwierdził, że nie ma kompletnie pojęcia, skąd sobie oni to wyliczyli. W międzyczasie jednak przyjęto do ośrodka operat, który był kontrolowany przez ŚWINGiK i dziwnym trafem wszystko pasowało... Przyszedł drugi biegły i napisał jak było.