Postępowanie administracyjne w sprawie art. 73 w ogóle nie jest podobne do przysądzenia własności w trybie zasiedzenia. Zasiedzenie jest w trybie sądowym - zatem ciężar dowodu jest po stronie tego, kto chce zasiedzieć - zasada ciężaru dowodu. Postępowanie z art. 73 jest w trybie administracyjnym, zatem wszystkie obowiązki dowodowe są po stronie organu administracji - zasada prawdy materialnej.
Sąd cywilny sobie z urzędu nie będzie niczego sprawdzać, udowadniać, dociekać. Nawet nie ma takich uprawnień (takie uprawnienia ma wyłącznie sąd karny, ale to zupełnie inny temat).
Tymczasem organ administracji MUSI z urzędu przeprowadzić wszystkie niezbędne dowody i przede wszystkim ustalić wszystkie fakty, żeby wydać decyzję.
Z pisma zaś wynika, że organ sobie wymyślił, że to wnioskodawca ma mu dostarczyć wszelkie dowody, a on sobie posprawdza zza biurka czy się mu zgadza i ewentualnie klepnie. Totalnie wypacza to zasady postępowania administracyjnego.
Nie zmienia to nijak sytuacji geodety, który bierze zlecenie na regulację z art. 73. Otóż stroną w postępowaniu, a co za tym idzie uprawnionym do kwestionowania trybu postępowania przez wojewodę jest wyłącznie JST.
JST zaś ma to w nosie, ona chce mieć święty spokój, bo przecież oczywiste jest, że bardziej interesują ją żywe potrzeby lokalnej społeczności, niż przepychanki prawne z wojewodą o uregulowanie stanu prawnego jakiegoś rowu, który przecież i tak jest w jej posiadaniu od dziesięcioleci. JST nie ma do tego ani ludzi, ani zasobów pieniężnych, ani specjalnie jej na tym nie zależy. Może przecież podpisać z geodetą umowę, gdzie wpisze "szanowny geodeto, życzę sobie żebyś w ramach naszej umowy sporządził mi wszystkie dokumenty, które wymienił wojewoda w tym piśmie". I takie życzenie mieści się w swobodzie kontraktowania.
Geodeta może takie zlecenie przyjąć, albo go nie przyjąć. Ostatecznie na mapie z art. 73 może wpisać oświadczenie o stanie zajęcia na 31 grudnia 1998, albo uznać, że takiego wpisu umieścić nie może, bo po prostu z dokumentów które zgromadził w toku postępowania nie jest w stanie wysunąć odpowiedniego wniosku.
Jeżeli zaś w umowie wpisano, że mapa ma być opatrzona odpowiednią informacją o stanie zajętości, a geodeta uczciwie uznaje, że takiej informacji umieścić nie może, bo nie znalazł ku temu podstaw, to mamy do czynienia z umową o świadczenie niemożliwe i wszystkimi z tym związanymi konsekwencjami. I uczciwie rzecz biorąc, nie są to konsekwencje, które rozsądny człowiek oceniłby jako sprawiedliwe wobec geodety.
Zatem geodeta biorąc takie zlecenie powinien wziąć to pod uwagę i odpowiednio oszacować wartość zlecenia. Ryzyko bowiem jest spore, co wie każdy, kto choć raz robił taką robotę.
Tymczasem powszechną praktyką jest, że geodeci biorący te zlecenia przymykają oko na to, czy z dokumentów źródłowych aby na pewno da się wyciągnąć wnioski o stanie zajętości na 1998 rok. I klepią te klauzule o stanie zajętości w ciemno.
Trudno mi ocenić ryzyko tej powszechnej praktyki geodetów, ale faktem jest, że nie słyszałem o żadnym postępowaniu dyscyplinarnym, karnym czy cywilnym wobec geodety, który przymykając oko na pewne braki dokumentacji źródłowej opatrzył taką klauzulą mapy z projektem podziału w trybie art. 73. Zwłaszcza, że dokumenty te do wojewody trafiają wraz z oświadczeniem zarządcy drogi, że ów zarządca potwierdza stan zajętości na 31 grudnia 1998. A już takie oświadczenie zarządcy drogi, jeżeli jest wiadome geodecie w dniu sporządzenia mapy, daje prawo geodecie wpisać na mapie "przedstawiony stan zajęcia pasa drogowego jest zgodny ze stanem zajęcia w dniu 31 grudnia 1998". Bo przecież geodeta tylko stwierdza, że coś jest mu wiadome, może to stwierdzić przecież na podstawie oświadczenia zarządcy drogi. W każdym razie do obrony wydaje mi się teza, że geodeta może umieścić odpowiednie oświadczenia na mapie tylko na podstawie oświadczenia zarządcy drogi. A jeżeli ktoś chciałby za to pociągnąć do odpowiedzialności geodetę, to w tym przypadku odpowiedzialność powinna być także po stronie składającego oświadczenie w imieniu zarządcy drogi.
I tego ostatniego chyba ostatnio też stał się świadomy wojewoda, bo przecież zgodnie z omawianym pismem, teraz już mu nie wystarcza oświadczenie na mapie, ale chce całego operatu, żeby samodzielnie pewne rzeczy ustalić.