Moje dalsze losy były takie, że po przedłużających się procedurach geodezyjnych i zaniknięciu działań ze strony właścicielki sąsiedniej działki udało się przeprowadzić procedurę wznowienia granic działki. Potrzebowałem tego choćby dlatego, aby wiedzieć gdzie postawić ogrodzenie i dom.
Mam więc 4 słupki graniczne i nieoficjalnie zaznaczoną granicę części rolnej działki (którą "odrolniłem" - choć to może nieprecyzyjne, bo gruntu tej klasy się nie odralnia, więc mam decyzję o umorzeniu tej sprawy, co pozwoliło uzyskać pozwolenie na budowę, która jest już na etapie planowania dachówek).
Ale chciałbym podzielić się dwoma sprawami licząc na jakiś "rozszerzający" punkt widzenia komentarz.
Po pierwsze po wznowieniu okazało się, że mam 300 metrów mniej niż kupiłem;-)
Przekonany o tym, że skoro JA MAM MNIEJ, to ktoś MUSI MIEĆ WIĘCEJ zacząłem dość zdecydowanie żądać wyjaśnień i wskazania "beneficjenta" od wszystkich geodetów iorących udział w akcji (tzn. mojego i nieżyjącej sąsiadki). W końcu nie rozumiejąc dość "wąskospecjalistycznych" wyjaśnień zadałem dramatyczne pytanie:
"To kto ma teraz moje 300 metrów!!!!"
"Nikt.Nigdy ich NIE BYŁO"
-))))
Nie ukrywam, że bardzo zawiodłem się na wszelkich pomiarach geodezyjnych. Okazuje się, że nasza planeta jest mniejsza o 300m2 i jej zmniejszenie nie wywołało żadnych kataklizmów... Chyba tak naprawdę żyjemy w matrixie i trzeba zaakceptować, że pojawiają się w nim błędy...
Może bym się tym wkurzył, ale mam teraz jak pisałem działkę w innym miejscu niż myślałem, zawiera w sobie element wypłaszczenia terenu z niewielką polanką - o wiele lepsze miejsce na budowę pomostu.
Pozwolenie na budowę dostałem - nikogo nie interesowało jak daleko jest to w centymetrach od jeziora - realnie dom wchodzi w zakazaną strefę (o której wykreślenie poprosiłem geodetę nieoficjalnie) na jakieś pół metra Niemniej miejscowy "załatwiacz" przestawił dom o metr bliżej ogrodzenia uzyskując zmianę warunków zabudowy. Warunki zabudowy okazały się najważniejsze a nie ustalanie co do centymetra linii brzegu.
Interesujące były jednak rozmowy z geodetami związane z granicą południową działki. Tą która graniczy z jeziorem. Otóż dwa słupy graniczne które mi tam wbili są circa ebałt 3-4 metry od realnego brzegu.
Nikt nie zastanawiał się nad "ustalaniem linii traw i porostów" czy jakiś innych NATURALNYCH elementów brzegu.
Kolejne pytanie, na które nie udało mi się uzyskać odpowiedzi był właśnie brzeg jeziora. Szczerze mówiąc nie rozumiem, dlaczego brzeg jeziora jest 4 metry od brzegu?
Podobno "tak im wyszło" po czym następowało trochę niezrozumiałych terminów.
Z całą pewnością na rzeczywisty brzeg jeziora (niezmienny od czasów powojennych) nikt nie zwracał uwagi.
No ale dla mnie to mało istotne, podobno pomost mogę sobie robić na zgłoszenie. Nawet pozwolą mi wywalić parę olch blokujących dostęp do wody. Generalnie, na razie nie przeszkadzają. Jezioro ponieważ przepływowe jest państwowe.
Nie wiem jednak "z czego" im to wyszło. Jeśli ktoś ma jakieś hipotezy i mógłby je w zrozumiały sposób przedstawić byłbym bardzo wdzięczny.
A rzecz dotyczy teraz możliwości grodzenia się.
Mój załatwiacz w gminie twierdzi że grodzenie się jest możliwe od 2 metrów od tego iluzorycznego brzegu jeziora. Z drugiej strony, przepisy mówią o 1,5 metrach od brzegu jeziora i jakoś miałem wrażenie, że chodzi o brzeg rzeczywisty, a nie brzeg który jest linią graniczną pomiędzy moją własnością a jeziorem czyli własnością skarbu państwa.
Zatem - czy ktoś z Państwa wie jak się grodzić? Liczyć od rzeczywistego, czy "wyliczonego" brzegu jeziora i DLACZEGO?
Wolałbym od rzeczywistego.
Poza tym co z tym kawałkiem lądu który jest jeziorem. Do dzisiaj nie rozumiem czemu granica z jeziorem nie jest brzegiem rzeczywistym, skoro granice działki wznawiano "od zera" zatem decydować powinien chyba realny brzeg jeziora.