Witam wszystkich.
Nie krytykujmy Pana profesora Walo jak pierwszy raz w życiu ubarwia nasz niebyt (bo to byt nie jest) celem osiągnięcia korzyści dla zawodu. Oczywiście wiemy, że nasza praca jest ciężka i naraża nas na kontakt z osobami zarażonymi zwłaszcza w skupiskach takich jak ....... urzędy. Moje doświadczenie podpowiada że przez 20 lat nie udało mi się zarazić niczym od ludzi w terenie, a w urzędzie od kichających urzędników a i owszem tak. Zdarzało się oczywiście, że kolega przekazał mi jakiegoś wirusa, bo myślał że to coś dobrego, ale ciekawe że też w trakcie spotkania pod dachem Starosty.
Pamiętam szczególnie dotkliwie wirusowe zapalenie spojówek, bo nie można popatrzyć na ładne dziewczyny, które świeciły dziwną poświatą, ani nie można było przytulić się do żadnej koleżanki, bo człowiek nie dość że zarażał to wyglądał jak student po juwenaliach - czerwień z oczu i błędny wzrok. Która wartościowa kobieta zechce takiego chłopa?!
Dosyć żartów. Mówiąc całkiem serio zakaz z rozporządzenia nie obejmuje firm, a w teren i tak chodzi się zazwyczaj w dwie osoby, najczęściej w odległości kilku metrów. Oczywiście problemem są czynności. Praktycznie ludzie na nie przychodzą, a nowe rozporządzenia też nie wskazują że są jak my w trakcie czynności służbowych. Osobiście wykonuję tylko to co jest konieczne, delikatnie naginając zakaz zgromadzeń. Od jutra oczywiście trzeba w terenie mieć rękawiczki jednorazowe lub płyn antybakteryjny pod ręką. Zastanawiam się jaki trunek stosować "na ręce" celem odkażenia, bo teraz z monopolowym nie ma lepszych niż 42 %, a 60 % to ma tylko bimber szwagra. Dylemat pozostaje, życie idzie dalej.
Sen z moich powiek spędza ostatnio inny problem - Sądy nie będą płacić, bo poczta z pismami procesowymi nie wychodzi z Sądów. Przyczyna jest co najmniej dziwna, bo podobno chodzi o zapewnienie możliwości zażaleń i apelacji od czynności procesowych, etc. Kolegom biegającym polecam korzystanie z zaliczek z art. 288 KPC. Tu na 60% (jak bimber szwagra) można Sąd namówić uzasadniając, że wydatki biegłego to nie tylko opłaty administracyjnego, ale koszty pracownicze, wynajem biura, leasingi i wszystko co jest niezbędne do wykonania opinii.
Drugi problem to starostwa. Zamknęły się na głucho i tylko kilka stara się pracować w miarę "normalnie". Stąd biorą się "geodezyjne okna życia" oraz urny na dokumenty. Dziś kolega geodeta pokazał mi coś innego w informacji ze strony Rady Ministrów:
https://www.gov.pl/web/koronawirus/kolejne-krokicyt:
"Urzędy na pracy zdalnej
Instytucje publiczne swoje obowiązki będą wykonywały zdalnie. Wyjątek mogą stanowić jedynie czynności, w których praca zdalna nie gwarantuje możliwości realizacji ich kluczowych obowiązków."Ale czy to znaczy że Starostwa będą coś robić żeby udostępniać geodetom dokumenty do wglądu i dokonania uzgodnienia listy materiałów, które są niezeskanowane? Póki co takie działania praktycznie nie występują.
Pozdrawiam życząc zdrowia.
Jacek Kozieł