Każdy rozumie geodezję tak, jak został jej nauczony. Wiedza jest kształtowana przez uczelnie, ale zrozumienie jej i praktyczne stosowanie wynika najczęściej z tradycji i przyzwyczajeń. Krótko mówiąc, jakich mamy nauczycieli (uczelnia, doświadczeni koledzy, zalecenia ODGiK) takimi jesteśmy geodetami. Nie mam zamiaru tu nikogo pouczać, bo nie czuję się kompetentny. Wiem jednak z doświadczeń własnych i innych, że podobne zlecenia w różnych częściach kraju są realizowane w bardzo odmienny sposób. Do dziś w wielu miejscach zamiast ustalenia granic, dokonuje się wytyczenia ogrodzenia. Zamiast podziałów realizowanych w ramach zgłoszonych prac, robi się tzw. synchronizacje, czyli podziały na mapach. Jest jeszcze wiele innych odmiennych zachowań, o których nie chce tu pisać, bo to nie temat wątku. Mogę jednak napisać jak wg mnie wyglądają zasady podziałów na terenie byłego katastru pruskiego, gdzie pracuję.
My "tu u nas" dzielimy działki. Czyli wg definicji
Działkę ewidencyjną stanowi ciągły obszar gruntu, położony w granicach jednego obrębu ewidencyjnego, jednorodny
pod względem prawnym, wydzielony z otoczenia za pomocą granic działek ewidencyjnych.
Definicja ta precyzuje, że działka
to część gruntu, a nie część mapy, informacje z szkicu polowego czy mapy scaleniowej lub element baz danych ewidencyjnych prowadzonych przez starostę. Ponadto definicja stwierdza, że ta działka jest wydzielona
z otoczenia za pomocą granic. Mam na myśli tylko tyle, że skoro działka zawsze jest związana z jakimś właścicielem, to dla niego (dla innych też tak powinno być) najważniejsze są znaki graniczne. Bo on wspólnie z sąsiadem chroni te znaki i utrzymuje zgodnie z zasadami określonymi w Kodeksie Cywilnym. I wyobraź sobie, że wcale tych sąsiadów nie interesuje co jest w mapach i na szkicach. Mogę spokojnie założyć, że pierwotny pomiar (w tym przypadku scalenie) był przez właścicieli uznany, a te pale jako znaki graniczne przyjęte pod ochronę. Dziadek przekazał położenie tych pali synowi, a ten syn przekazał ich położenie swojemu synowi. Zatem można przyjąć, że dzisiejszy stan zagospodarowania (płoty, budynki w granicy, itp.) od 1928 roku jest zgodny z palami określającymi granice.
Ty natomiast stwierdzasz, że
Przyjmując do obliczenia współrzędne tych pomierzonych punktów (pali położonych na prostej) granicznych to ta linia została by połamana. Uważam, że takie podejście jest bez sensu
A co ma wg Ciebie sens? Usunąć te pale z gruntu w sytuacji, gdy od prawie 100 lat określają granice? Powiedzieć właścicielom, że 100 late temu zostały niewłaściwie zastabilizowane? Napisałeś, że w przypadku przyjęcia współrzędnych z pomiaru linia "zostałaby połamana". A wg mnie decydujące jest pierwotne położenie znaku granicznego, a ni opis świadczący o jego położeniu. Czy wg Ciebie geodeta 100 lat temu miał jakiekolwiek szanse zastabilozwać właściwie znaki na prostej na odcinku 600 lub 400 m? Wg mnie nie miał szans i tego nie zrobił. To On zrobił załamania na tej granicy (a nie Ty) i wobec faktu, że znaki są dziś odszukane, nikt nie ma prawa ich ruszyć i kwestionować. Natomiast naszym obowiązkiem jest mając zdecydowanie lepszy sprzęt i technologie dokonać właściwego pomiaru odszukanych znaków i przyjąć te współrzędne do obliczeń tym bardziej, że stwierdziliśmy załamania, a jak przypomniałem wcześniej, nie wolno nam generalizować współrzędnych określających granice. Ty jak widzę pomimo stwierdzenia, ze są załamania na punktach (znakach) pierwotnych usilnie chcesz je utrzymać na prostej stwierdzając, że nie ma to znaczenia.
Dla mnie ma to kolosalne znaczenie nie patrząc na to co mówią weryfikatorzy.